c.d.1.IX.14
Po lunchu wychodzę na pokład. Jazda rzeką przypomina mi wycieczkę z Désiré
i innymi Assami. Euripides leży poniżej olbrzymiej rzeźni. Rozmawiam z fellow-pasażerami.
Plaskie brzegi rzeki rozszerzają się nagle. Naokoło horizon[t] objęty pagórkami: od zachodu i
południa łąd, od wschodu wyspy. Na Płn. Zach. Nizina i z niej wznoszą się dziwne i malownicze
formy Glasshouse Mountains. Patrzę na nie przez szkła; przypominają wycieczkę Sobotnią do
Blackall Ranges.
Po obiedzie - przedtem jeszcze patrzę, jak statek wyjeżdża poza wyspę,
morze coraz gorsze, statek coraz b=ej kołysze. Statek kołysze silnie, idę do kabiny i zasypiam
po zastrzyknięciu Alkarsodylu. Cały następny dzień spędzam w kabinie, dziemiąc, z silniem bóliem
glowy i ogólnem przytępieniem. Wieczór gram w karty z Lambem, kapitanem i Mrs. McGrath.
Następnego dnia lepiej; czytam Riversa i gramatykę Motu1
. Sztama z Taplinem i tańce z Mrs. McGrath. Ten stan trwa cięgle. Śliczne morze
zielone; nie widzę całkiem rafy koralowej.Mnóstwo wysepek po drodze. Chiałbym zostać
wtajemniczonym w zasady żeglugi, ale kapitan mnie peszy. Cudne nocy księżycowe. Morze mi się b.
podoba i żegluga staje się czemś niezmiernie sympatycznem. W ogóle przy wyjeżdżaniu z Brisbane
mam silne poczucie, że jestem kimś, że jestem jedynym z notablów kompanii, w której podróżuję.
Nadzieja na wycieczkę w Cairns. Z Brisbane wyjeżdżamy w Sobotę 5.IX.14. Do Cairns dojeżdżam we
Środę 9.IX. Śliczna zatoka; widziana w rannym zmierzchu. Z obu stron wysokie góry; zatoka między
nimi (przechodzi w) [dopisek:] wcina się szeroką, przestronną doliną daleko w głąb lądu. Płaskie
brzegi u stóp gór i na końcu zatoki porosłe jasnozielonym gąszczem mangrowców. Góry we mgle i
deszczu, który wciąż przesuwa się po stokach, przechodzi nad doliną i morzem. Na lądzie wilgotny,
duszny żar tropikalny. Miasto małe, marne.Ludzie napiętnowani [?] tropikalną. Po nieudałym ataku
na dworzec i po wysłaniu paru listów, idę na spacer brzegiem morza po plaży zwróconej na wschód.
Szereg wcale ładnych domków w tropikalnych ogrodach, w których olbrzymie purpurowe kwiaty
hibiscusu i kaskady Bougianwilli płoną gamą silnych pąsów wśród zieleni wypolerowanych liści.
Robię parę zdjęć.Idę powoli; czuję się b. ociężały. Obozowisko aboriginów; gąszcze mangrowców;
rozmowa z chińczykiem i z Austalczykiem, od którego nie mogę wydobyć absolutnie żadnej
informacji. Po lunchu nieudałe poszukiwania dryndy do pepinjery. Popoł. czytam Riversa. Wieczór
gromada pijanych drani. Wizyta Moskala pijanego i Polaka, Porada lekarska u Moskala. Ptaki
rajskie, przeszwarcowane przez Moskala. Wracam i czekam na Montoro. Pijany Lamb. Idę z Fergusonem
na brzeg i tam czekam. Montoro powoli przysuwa się do brzegu. Widzę Haddonów,
Balfoura2, Mme. Boulanger, Alexandra,
Miss Crossfield i Johnsona. Znowuż doznaję sentymentalnego rozczarowania i speszenia.
Po kwadransie rozmowy żegnają się ze mną i idą spać. Ja także. Aha, ten czas zaplugawiony
czytaniem powieści Ridera Haggarda3.
W Czwartek, po kiepsko przespanej nocy, czuję się fatalnie wobec silnego kołysania. Rzygam
śniadanie, kładę się do łóżka i rzygam jeszcze dwa razy. Wieczór spędzam na pokładzie w ciemności
w towarzystwie całej kompanii, która śpiewa angielskie piosenki.
Piątek 11.IX. taki sam - nie mogę nic robić nawet gramatyki Motu. Weczór trochę pakuję.
Sobota 12.IX. przyjazd do Nowej Gwinei. Rano widać z daleka zamglone góry. Wśród chmur kontur b.
Wysokiego grzbietu, niżej szereg innych grzbietów. Nad morzem skały neiurodzajny.Wiatr calkiem
chłodny.Przed brzegiem rafa koralowa. Wreck Merry England4
po prawej ręce. Wzgórza za któremi kryje się Pt Moresby. Jestem b. zmęczony i
wyjałowiony, tak, że pierwsze wrażenia dość niewyraźne.
Wjeżdżamy w port i czekamy no doktora. Wizyta tłustawego, niesympatycznego bruneta. Zostawiam
rzeczy w kabinie i idę na łąd z Mrs. Mc Grath. Wizyta u Mrs. Ashton. Potem u Mr Champion
5 - telefonuję do Governora
6 [Gubernatora]; potem Jewell; potem Stamford Smith
7 od 12 - 4=tej. Potem sprowadzam część rzeczy
ze statku. 1.[pierwszy] wieczór idę spać b. wcześnie i śpię długo,jakkolwiek marnie.
Niedziela rano; idę do Zakładu Stamforda Smitha i tam czytam Reports. - W ogóle biorę się do
roboty dość energicznie. O 1=szej wsiadam do łódki i jadę do Goverment House'u [Gubernatorstwa].
Załoga dzikusów o kędzierzawych głowach w mundurach rządowych daje mi poczucie "Sahibowatości"
[sahib (hind.) - pan] w b.wysokim stopniu.
Ogólny nastrój pierwszych godzin; zmęczony długą chorobą morską i 1.[pierwszym] napadem upału,
czuję się dość przytłamszony. Ledwo wlekę się pod górę do Mrs. Ashton. P=t Moresby przedstawia
mi się w specyficznem oświetleniu miejscowości, o której się dużo słyszy, do której przywiązuje
się wielkie nadzieje, a która jest zupełnie inna, niż się spodziewało. Widok z werandy Mrs.
Ashton: wprost dość stromy brzeg - pokryty kamieniami i zeschłą, rzadką trawą i zawalony
śmieciami - schodzi dość stromo ku morzu. Morze, wcinające się głęboką. kolistą zatoką o wąskiem
wejściu leży spokojne i lazurowe, odbijając wiecznie pogodne niebo. Z przeciwnej strony widać
pasma wzgórków, niezbyt wysokich, dość różnorodnych w kształcie, spalonych slońcem. Na
najbliższym planie stożkowaty pagórek stoi u wejścia do dalszego rozgałęzienia, wciskającego
podwójną zatoką wgłąb lądu. Na prawo bliski pagórek zasłania widok na wioski krajowców i
Goverment House. Tam leży dla mnie główny akcent pejzażu - tam leży kwintesencja tego, co widzę.
Nad brzegiem biegnie szeroka dość ścieżka koło stacyi telegrafu bez drutu poprzez gaje palmowe,
płyką płażą, na której z rzadka rosną mangrowy [namorzyny], do wiosek krajowców.przez cały 1.
dzień nie poszedłem tam. Rozmowa ze Stamfordem Smithem i widok na śliczną zatokę, polożoną po
drugiej stronie ishmu.
W niedzielę 13. jadę (ut supra) do Gov[ermen]t House'u.Siostrzeniec Gubernatora spotyka mnie w
pół drogi. Ścieżka idzie wśród palm kokosowych, popod olbrzymim fikusem; potem zakręca i popod
dawnym Gov[ermen]t House'm idzie do nowego. Governor Murray wysoki, trochę pochylony, barczysty
mężczyzna; b. podobny do wuja Staszewskiego. Sympatyczny, spokojny i trochę kostyczny i nie
wychodzący ze skorupy. Lunch; dwóch półnagich boy'ów usługuje. Potem rozmawiam z Gubernatorem i
Mrs. De Righi, kobyłowatą, poczciwą Austalką, która odnosi się do mnie z życzliwością osoby
niższego statusu społecznego. H[is] E[xelency] daje mi list do O'Malley'a. Idę tam. Domek wśród
palm, położony poniżej Gov[ermen]t House'u. Grubas dość niski, ogolony, przypomina trochę
Sękowskiego, mocno en beau [z dodatniej strony]. Sprowadza Ahuię 8
. Govenor & Mrs. De Righi przychodzą. We trójkę idziemy do wioski; poraz
pierwszy ją widzę. Wchodzimy do domku Ahui. Parę kobiet tylko w spódniczkach z trawy. Pani
Ahuiowa, Gooba, w moherskiej sukni. Ja i Murray rozmawiamy z Ahuią, Mrs De Righi z Goobą;
oglądamy gourdy [tykwy] z [?] do żucia betelu. Gooba daje jeden w prezencie Mrs. DeRighi.
Potem idziemy we czwórkę wzdłuż wioski; wpada mi w oko dubu 9
, zbudowane świeżo 1904 w
Hahodai i parę domków zupełnie nowych, żelaznych, wpakowanych miedzy starymi chałupami. Nie
dochodzimy do Elevali; wracamy w popod misyi londyńskiej. Żegnam się z Gub[ernatorem] i Mrs.
D[e] R[ighi]. Chlopcy z łódki łapią mnie. Wracam łódką i daję napiwek 2/. Nocą już idę do
Pratta 10. Acha,
poprzedniego dnia poznałem w Hotelu Ryana 11,
Bella 12, który mnie
zaprasza na kolację w Poniedziałek. Wieczór u Prattów: Bell, Stamford Smith, 2 córki Pratta i
p. Prattowa. Rozmowa o wycieczkach panien, o boy'ach itp.
Poniedziałek 14 idę do judge`a Herberta 13
i pożyczam Ahuię na cały dzień. Idę z Ahuią i Lohią koło 11=tej i zbieram trochę informacji.
Potem idę do Gov[ermen]t House`u i tam czekam strasznie długo na lunch. Dopiero koło 3=ciej
schodzę do wioski. Tam w domku Ahui zgromadzenie mężów starych, którzy przyszli tam, ażeby mi
dać informacje. Siedzą rzędem pod ścianą, w kucki, kudłate łby na ciemnych kadłubach, ubrani w
stare podarte koszule, jegery mocno przechodzone, kawałki mundurów kakowych-z pod których to
ubrań cywilizowanych wyglada sihi, przepaska pokrywająca lędźwie i przykrywająca części ciała.
Faja bambusowa cyrkuluje żywo. Trochę speszony tym konklawe siadam do stołu i otwieram książkę.-
Zbieram informacje co do idahu 14,
genealogje; kwestye co do głównego naczelnika wsi itp. Wieczór, starzy się rozchodzą; Lohia i
Ahuia się rozstają. Idę spacerem aż do Elewali. Wracam już o zmierzchu. Cudne zachody słońca;
chłodno; czuję się wypoczęty; niezbyt wyraźnie i silnie, ale niewątpliwie czuję, jak między mną
i tym krajobrazem zadzierzguje się węzeł. Spokojna zatoka, widziana poprzez ramy bujnych gałęzi
mangrowca, odbijającego się w zwierciadle wody albo wilgotnej plaży; blask purpurowy zorzy
zachodniej przenikający wnętrze gaju palmowego, powlekający płomiennym żarem spalone trawy,
ślizgający się po głębokim szafirze wody - wszystko przepojone obietnicą pracy skutecznej i
nieoczekiwanego powodzenia; wydaje się rajem w porównaniu z potwornem piekłem, którego się tu
spodziewałem. W Poniedziałek wieczór: Chignell, poczciwy misjonarz nie mający pojęcia o
krajowcach, ale w ogóle mówiąc sympatyczny i cywilizowany.
We Wtorek pracuję z Ahuią rano w Central Court [Głównym Sądzie],
po południu idziemy do wioski. Dostaję mój pierwszy napój kokosowy. Wieczór (?)
We Środę idę rano, ażeby sie spotkać z Murrayem ( siostrzeńcem).
Tymczasem jego nie ma. Po południu opracowujemy mój outfit [ekwipunek]. Potem z Ahuią, dość
słabo. Rano obijam się około duany.
We Wtorek wieczór tańce u pp. McGrath. We Czwartek z Ahuią w domu.
W Piątek idę z Ahuią do wioski i planujemy wycieczkę w głąb na Sobotę. Telefonuję do Murray`a.
Jestem już znacznie b=ej przemęczony. Wracam do domu, fraczę się i wieczór u Gov=nora b. nudny.
Stara lafirynda i młoda Herbertówna, zajęta Murray`em.
W Sobotę rano jestem dość zmęczony. Konno do wioski. Speszenie brakiem
przewodnika, którego Ahuia miał mi zostawić. Idę do Murray`a i on sprowadza mi Doun`ę który miał
na mnie czekać. Pośród willi położonych w Kanadowa - potem wśród paru ogrodów, należących do
mieszkańców Hanuabada, wchodzimy w wąską dolinkę. Pandanusy [pochutniki] i drzewka gatunku Cykas
[sagowce], z rzadka wśród spalonej trawy. Tu i ówdzie zupełnie dziwaczne drzewa. Poczucie radości
i rozkoszy, że jestem w niezmiernie ciekawej tropikalnej okolicy.- Dość stromo wspinamy się pod
górę. Mam dość dużo do roboty z kobyłą, która chwilami staje w miejscu. Pod koniec schodzę. Na
szczycie wcale ładny widok na wnętrze. Ten sam charakter: głównie eukalipty; cykasy i podanusy.
Zjeżdżam na dół obok płotów, otaczających ogrody krajowców, dolinką. Poprzez poprzeczną dolinkę,
w które[j] olbrzymia trawa okrywa mnie razem z koniem. Spotykamy Ahuię. Baby z workami
siatkowymi; paru nagich dzikusów z włóczniami. La Oala, wódz Kahanamona Iduhu. Zapalają ogień w
paru miejscach. Cudowne widowisko. Płomień czerwony, miejscami purpurowy pełza wąską wstęgą po
zboczach pagórka; poprzez ciemny, błękitny lub szafirowy dym mieni się jak ognie czarnego opalu,
przeświecające przez połysk stalowy powierzchni. Ze wzgórza, stojącego przed nami, schodzi w
dolinę chwyta wysoką, silną trawę i szalonym huraganem blasku, żaru i huku sunie wprost na nas.
Przed nim wicher jak szalony śmiga niedopalone szczątki; ptaki i świerszcze lecą chmurą. Idę
naprzeciw płomienia. Cudownie - zupełnie jak jakaś szalona katastrofa pędząca wprost na mnie z
szaloną prędkoscią. - Polowanie nie zwieńczone żadnym skutkiem. Idziemy do ogrodu Ahui do Hohola.
1.[pierwszy] raz widzę z bliska ogrody otoczone parkanem z patyków; banany, trzcina cukrowa i
liście taro i boniatów. Przychodzimy do ogrodów Ahui. 3 domki. Kładę się zmęczony na werandzie
jednego. Lekcja z Goobą. Parę przystojnych kobiet; jedna zwłaszcza w fioletowym kaftanie.
Obchodzę z Ahuią jego ogród i oglądam wnętrze domków. Żałuję, że nie zabrałem ze sobą tytoniu i
cukierków; to mi utrudnia bezpośrednie zbliżenie się do publiczności. Wracając przejeżdżam obok
nativów ćwiartujących wallaby. Potem jadę laskiem, przypominajacym niezmiernie silnie busz
Australski. Z rzadka eukalipty i cykasy wśród spalonej trawy.- Po paru milach czuję wyraźnie
zmęczenie i drętwienie lewej nogi. Wyjeżdżam na drogę i peszy wielka odległość od miasteczka.
Nie mogę się radować pejzażem, chociaż jest on niewątpliwie ładny. Droga wije się po stoku
wzgórza wśród zarośli i palm. Jadę wśród cywilizowanych domków krajowców (Malayów,
Polinezyjcz[yków] (?). Jadę stępa przez miasto ( galopuję plażą). W Gov=t House przypatruję się
tenisowi i piję piwo.Wracam piechotą b. zmęczony. Wieczór siedzę w domu i zaczynam pisać
dziennik.
W Niedzielę 19.IX. rano śpię długo. Potem piszę listy. - Po
obiedzie, zmęczony śpię 2 godziny. Potem znów piszę listy i krótki spacer na drogę do wioski.
Wieczór djabeł mnie namawia żebym poszedł do D=ra Simpsona. Idę w złym humorze i zupełnie
odrętwiały. Wolno wspinam się pod górę. Tam muzyka przypomina mi dużo rzeczy. Rozenkawalier;
tango; Blue Danube. Tańczę tango bezskutecznie i walca z Mrs. McGrath. Chwilami chwyta mnie
chandra.
Dziś w Poniedziałek 20.IX.14. rano dziwny sen: polucja homoseks. ze
swoim sobowtórem jako partnerem. Dziwnie autoerotyczne uczucia: że chciałbym mieć właśnie takie
usta do całowania, takie zgięcie szyi, taki profil czoła. Wstaję; zmęczony; zbieram się powoli.
Idę do Bella, z którym rozmawiam o native labour. Potem z Ahuią w C[entral] C[ourt]. Po lunchu
znów z Ahuią. Potem raportuję się u O`Malley`a, z nim do McCranna. Wracam do domu, piszę list do
Mamy, do Halinki. Idę na pagórek. Nie czuję się dziś jeszcze b.dzielny.
Niedziela 27.IX.
Wczoraj minęło 2 tygodnie od mojego przyjazdu tutaj. Nie mogę powiedzieć,
ażebym sie czuł idealnie pod względem fizycznym przez cały ten czas. W ostatnią Sobotę, na
wycieczce z Ahuią przemęczyłem się, i od tego czasu nie doszedłem jeszcze do równowagi.
Bezsenność (niezbyt wyraźna), przemęczenie serca i zwłaszcza zdenerwowanie są najwyraźniejszymi,
jak dotąd symptomami. Mam wrażenie, że brak ruchu spowodowany łatwem przemęczeniem serca,
skombinowany z dość intensywną pracą umysłową, jest powodem tego stanu. Muszę mieć więcej ruchu,
zwłaszcza rano, kiedy jest jeszcze chłodno, i wieczór, kiedy już zaczyna być chłodno. Pozatem
arszenik 15 jest
konieczny, z chininą 16
zaś nie można przesadzać. 15 grainów [działek] na 9 dni powinno mi wystarczyć.
Co do treści życia, to badania etnologiczne pochłaniają mnie silnie.
Przedstawiają one jednak 2 braki zasadnicze: 1o mam dość mało do
czynienia z dzikimi na miejscu; za mało ich obserwuję, 2o nie
mówię ich językiem. Ten 2. brak, zdaje się, będzie dość ciężki do zaradzenia, jakkolwiek staram
się poduczyć Motu.
Niezmiernie piękna przyroda nie działa na mnie tak silnie. W samej
rzeczy, bezpośrednia jej oprawa tu, w porcie Moresby, jest dość niesympatyczna. Veranda mojego
domu w 4/5 kondygnacyach zasłonięta płótnem materacowem, tak, że tylko z dwóch końców widok
otwiera się na zatokę. Ziemia zrypana, kamienista i pokryta różnymi odpadkami wygląda jak
śmietnik pochyło zstępujący ku morzu. Domki, okryte werandami wyszczerzają rzadkie otwory w
kratkach werand. -
Morze natomiast i pagórki otaczające zatokę cudowne. Zwłaszcza na drodze
ku wiosce, gdzie widać je w oprawie nielicznych palm i mangrowów-nastrój jest nadzwyczajny. Z
rana wszystko powleczone delikatną mgłą. Pagórki ledwo że przegladają, jak delikatne cienie
różowe, rzucone na błękitny ekran. Morze, zlekka zmarszczone, mieni się tysiącem odcieni,
skrzepłych na wciąż ruchomej powierzchni jego; na płytszych miejscach wśród turkusowych zieleni
widać ciepło fioletowe ciała kamieni pokrytych porostami; na miejscach gładkich, niezmarszczonych
wiatrem, odbija sie niebo i ziemia gamą od szafiru do mlecznoróżowych cieni zamglonych pagórków.
Tam gdzie wiatr pokrył ją chropowatą powierzchnią i zatarł oddźwięki głębin, gór i nieba, morze
lśni swą własną głęboką zieloną, miejscami intensywnie niebieską barwą. Trochę później słońce
czy wiatr rozprasza mgłę i widać nieco wyraźniej kontury gór; morze staje się intensywnie
szafirowe na głębiach zatoki i turkusowe u płytkiego brzegu, niebo przykrywa wszystko błękitem.
Góry jednak płoną w plenerowem, ciepłym kolorze ciał w kształtach fantastycznie pięknych,
kąpiących się w lazurze nieba i morza. Dopiero po południu mgła niknie zupełnie, cienie na górach
stają się głęboko szafirowe; góry nabierają dziwnie upiornego wyrazu, jakby skąpane w jakiejś
ponurej nocy, kontrastującej silnie z wieczną pogodą morza i nieba.
Pod wieczór, niebo pokrywa sie lekką mgłą znowuż, urozmaiconą deseniami lekkich pióropuszy
chmur, które purporowy blask zorzy zachodzącego słońca zapala i zarysowuje w cudowne desenie.
Któregoś tu dnia w południe dym jakiegoś odległego pożaru trawy przesycał powietrze i wszystko
nabrało nadzwyczajnych pastelowych cieni. Byłem strasznie zmęczony i nie mogłem dostatecznie
nasycić się tym widokiem, ale był nadzwyczajny. W ogóle charakter pejzażu wyraźnie pustynny;
przypomina widoki w zatoce suezkiej, szaloną orgie najintensywniejszych kolorów, w jakiejś
odświętnej przerafinowanej czystości i dystynkcyi; kolorów drogich kamieni rozrobionych w słońcu.
- Życie które prowadziłem w ostatnich dniach dość jednostajne.
We Wtorek 21. Ahuia zajęty w sądzie cały dzień. Idę z Iguą
17 i
rozpakowuję rzeczy. We Środę wizyta. Wieczorem we Wtorek czuję się podle i nie mam najmniejszej
ochoty pójść do D=ra Simpsona. We Środę rano A[huia] zajęty do 11=stej. Po południu wizyta u
O`Malley`ego, który mi właściwie nic ciekawego nie mówi. Poznaję piękną Kori, której skóra i
tatuowanie wzbudza we mnie zachwyt i pożądanie des Ewig Weiblihen [wiecznej kobiecości] w
oprawie z brązowej skóry.
We Czwartek rano z Ahuią; po południu idę do wioski, silne zmęczenie.
Wieczór przychodzi Bell, z którym gwarzę o nativach.
W Piątek rano poznaję p.Huntera 18
, z którym jem lunch i gwarzę po południu; jestem wściekle przemęczony i
nic nie mogę robić. Aha, poprzednich dni wieczorami wywołuję fotografje, co mnie dość męczy.
W Sobotę rano przychodzi Hunter, który jest mi znów tak b.użyteczny;
potem godzina z Ahuią, potem idę do Bella, zapraszam się na lunch do Gubernatora i po lunchu
czytam Tunnell i robię trochę gramatyki motuańskiej. Wieczór spacer na Pago Hill -czuję się
trochę silniejszy; rozmowa ze Stamfordem Smithem. Wieczór idę spać wcześnie. Sen polucyjny, w
kt[órym] obł. z przedłużoną rozkoszą grubawą, starą kobietą - sławną śpiewaczką.
Charakt[erystyczne], że nie spuszczam się zaraz, ale odczuwam długo i wyraźnie rozkosz.
Zdarzenia polityczne nie emocjonują
mnie. Nie staram się myśleć o nich.
Mam daleko idące nadzieje co do poprawy losu Polski. - Co do Heimwek [Heimweg - droga do domu]
to cierpię dość mało i b.egoistycznie. Kocham się wciąż jeszcze w Tośce - nieświadomie, [?].
Zbyt mało ją uznaję. Ale fizycznie; ciało moje tęskni za nią. Myślę o Mamie mniej, czasem więcej.
Mailu.21.X.14. Plantacja nad rzeką, Sobota.
Wczoraj tydzień, jak przybyłem do Mailu. Przez ten czas zbyt dużo
dezorganizacyi: skończyłem czytać "Vanity Fair" 19 ;
przeczytałem całe "Romance" 20 i to w dodatku
całkiem narkotycznie, jednym cięgiem. Pracowałem też wcale nieźle i, jak na tydzień, rezultaty
są niezłe, wobec fatalnych warunków pracy. Życie u misjonarza niezbyt mi jest miłe, zwłaszcza od
czasu kiedy wiem, że za wszystko przyjdzie płacić. Sam facet mi jest wstrętny ze swoją wścibską
"wyższością" etc. Ale muszę przyznać, że sama praca misyjna angielska posiada pewne strony
sympatyczne. Gdyby to był Niemiec, niewątpliwie byłoby wprost coś wstrętnego.Tu ludzie są
traktowani z względnie dość dużą dozą przyzwoitości i liberalności. Misjonarz sam gra z nimi
w Cricket i nie czuć, ażeby się zbytnio nad nimi panoszył.-
Jakżesz inaczej wyobraża sobie człowiek życie, a jak odmiennie je
bierze! Wyspa wulkaniczna, otoczona rafami koralowymi, wśród wiecznego błękitu nieba i szafiru
morza, z wioską Papuasów nad samym brzegiem, usianym łodziami; wśród gajów palmowych w wyobraźni
malowałbym sobie życie, jako wieczne święto. Tak mnie też uderzyło to wszystko, kiedy dojeżdzałem
tu na statku. Miałem poczucie radości, swobody, szczęścia. Po paru dniach juz, uciekałem od tego
wszystkiego chroniąc się w towarzystwo snobów londyńskich, rysowanych subtelnie przez Thakeray`a,
na bruku wielkiego miasta tęskniłem za Hyde Parkiem, za Bloomsbury-lubię nawet czytać ogłoszenia
gazet angielskich. Nie zamierzam się zamknąć w pracy, nałożyć na siebie dobrowolną niewolę i
czuć się w niej szczęśliwym. Opowiem teraz szczegółowo zdarzenia dwu ostatnich tygodni czy też
trochę więcej!
Port Moresby. Skończyłem pisać w Niedzielę 27.IX. byłem wtedy pod
fascynacją Tunnell`u, który czytałem całymi godzinami. Postanowiłem nie czytać powieści-
całkiem nie brać ich do ręki. Przez parę dni dotrzymywałem tej, sobie danej, obietnicy. Potem
znów upadłem. Następny tydzień był najważniejszy tem, że odbyłem wyprawę nad Laloki
21.
Zaproszony przez Gubernatora na obiad we Wtorek [przekreślone: w Niedziele odbyłem ową
nieszczęsną wyprawę do wioski w której zepsułe] - byłem z Miss Grimshaw & Mrs.De Righi.
Zdecydowaliśmy się na Czwartek, a raczej na Piątek. Przez ten czas nie miałem sposobności
pracować dużo z Ahuią, gdyż odbywało się sądzenie Burnesconiego, który zawiesił krajowca na
pięć godzin. Nie pamiętam dobrze tych dni; wiem tylko, że nie byłem b.skupiony. Aha, pamiętam:
we Środę obiad u Championa; przedtem wizyta u misjonarza. W poprzednią niedzielę byłem
na lunchu u Governora, gdzie był Cap. Hunter i gdzie czytałem Barbey`a d`Urvilly
22. Ahui nie
było w domu, poszedłem do O`Malleya; potem do misjonarza, który mnie odwiózł łódką do miasta.
Pamiętam ten wieczór; noc zapadła nad wioską; niepewny motor stękał pod nami; chłodno i dość
wzburzone morze ciągle nas opłuwało. We Środę czułem się marnie; zastrzyknąłem arszenik i
starałem się wypocząć porządnie.
We Czwartek. Rano Murray przysłał mi konia, z Iguą i Douną, który nas
spotkał we wsi, jadę tyłem stacyi misyjnej, dolinką zasłaną ogrodami, mimo licznych grup
nativów, pracujących na roli lub wracających do domu. Koło żródła na wł., z którego ładny widok
rozciąga się wstecz na morze. Zjeżdżam na dół, w dolinę - u stóp mały clump [ kępa ] drzew,
cień cudny; tęsknota za tropikalną roślinnością. Dalej, doliną wśród szalonego upału.
Wciąż ten sam suchy bush; drzewka cykasowe i pandanusy - pierwsze podobne do paproci drzewiastych
; drugie o fantastycznych łbach kudłatej gorgone - przerywają nieegzotyczną monotonię wyschłych
eukaliptów. Trawa zeschła, brązowa. Światło silnie wciska się wszędzie, nadaje dziwną obnażoność
i trzeźwość pejzażowi, który a la lonque [ z czasem ] staje się mocno nużący. Od czasu do czasu
natężenie zieloności wzrasta, w miarę jak zbliżamy się do wilgoci - wyschłego crecka
[ creek odnoga rzeki ] - lub przejeżdzamy lepszą ziemię. Vaigana creck, jak zielony wąż wije się
przez spaloną równinę; otoczony aleją bujnej zieloności. Lunch; Ahuia daje mi parę wskazówek co
do granic terytoriów. Jedziemy dalej, ( po zdjęciu 2 fotografji ). Poprzez równinę;
Ahuia pokazuje mi linię demarkacyjną, granice 2 terytoriów; biegnie ona prosto - bez naturalnej
podstawy. Wjeżdżamy na wzgórze. Idę z Ahuią na szczyt; zdejmuję plan - robię szkic. Przede mną
równina, przecięta przez Vaigana creck; na prawo bagna wyschłe; za nimi Baruni Hills.
Na najdalszym planie pasmo wzgórz, ciągnących się tuż nad brzegiem zatoki P[or]t M[oresby].
Szkicowanie mapy sprawia mi poważne trudności.
Zjeżdżamy na dół wąską dolinką. Na lewo pola wysokiej, brązowej trawy,
przechodzącej w pąs i fiolet, uginają się pod wiatrem, falując się i mieniąc się w słońcu jakby
aksamit głaskany niewidzialną ręką. A[huia] urządza małe polowanie. Idziemy w gąszcz Agure Tabu;
mętna rzeczka, ślamazarnie wlecze się między drzewami. 1. raz widzę sago. A[huia] mówi mi o
modlitwie, którą odmawiają w takich razach, i o niebezpieczeństwie picia tej wody lub jedzenia
owoców, sago etc. rosnącego w pobliżu. Wjeżdżmy w dżunglę, puszczę ciągnącą się wąskim pasem po
obu stronach Laloki. Monumentalne drzewa ILIMO. Opierające się szerokimi skarpami o ziemię,
wznoszą się do olbrzymich wysokości. Wspaniałe pnącza o szerokich, powykrawanych liściach.
Jedziemy w bród przez rzekę; wysokie sitowie. Po drugiej stronie jedziemy ścieżką wśród wysokich
drzew, pnączy, zarośli. Po prawej ręce rzeka, po lewej tu i ówdzie przeglądają ogrody. Mała
osada nad brzegiem rzeki. 4 domki na około majdanu z ulotnej, wyschłej ziemi. W środku drzewko o
purpurowych jagodach w strąkach, barwiące na cudny vermilion [cynober]. Paru nativów; dzieci
włóczą się po skwerze z świniami. Idziemy ogrodem, wśród bananów, pomidorów i tytoniu ku rzece
znowuż. Tam A[huia] czatuje na aligatora - bezskutecznie. Wracam, przedzierając się brzegiem
rzeki [?] ostre kolce loja cane drą mi buty. W domu, siedzę i rozmawiam z Goobą i Iguą.
Na 2. dzień (Piątek) wstaję rano, za późno jednak, ażeby usłyszeć
przemowę i okrzyk na początek polowania. Potem idę z A[huią] na drugi brzeg, tam gdzie siedzą
krajowcy z vabukori. Aha, byłem tam już poprzedniego wieczora. Na platformie, nad ogniem, wędzą
się wallaby [małe kangury] w dymie. Legowiska z liści bananowych zeschłych; poduszki z kijów
podpartych na podpórkach. Kobiety warzą jadło w blaszankach z nafty. Ciekawe są naprędce sklecone
platformy, służące jako spiżarnie i jako składy na rzeczy. Zdejmuję platformy z wallabami.
Gub[ernator] przyjeżdża. Zdjęcia łowców z siatkami, z włóczniami. Idziemy piechotą ogrodem,
potem trawą. Potem koło wioski; potem lasem, koło kałuży z fioletowymi lotusami. Stacjonujemy
się na brzegu lasu; idę wprost na siatki, gdzie siedzę z dwoma nativami. Płomień nie tak piękny,
jak przy poprzednim pożarze; mało go widać; dym tylko silny idzie i wiatr przed płomieniami i
trzask silny słychać. Jeden wallaby wpada na sieć, przewraca ją i ucieka w las. Nie umiem go
zdjąć. - Jeden zabity na prawo od nas. A[huia] zabija Boromę. Wracamy spaloną przestrzenią.
Potworny żar i dym. Lunch z gub[ernatorem] i Mrs. D[e] R[ighi]; rozmowa o sportach. Oni
wyjeżdżają wcześnie o 2=giej. Ja zostaję. Id spać. A[huia] nie idzie na polowanie. Jazda łódką -
nieudała.
Na 2 dzień (Sobota) rano wstaję dość późno i idę z Goobą i Douną do
ogrodów. Obserwuję kopanie i odbijanie bananów. Potem pościg za koniem. Potem sjesta pod drzewem
mangowem, gdzie robię zdjęcia kobiet. Powrót, lunch (papaya). Potem sen. Potem kąpiel w rzece -
b.miła. Spacer lasem. Bajeczne zakątki. Naturalne altany, olbrzymi słup ze skarpami: drzewo
ILIMO - Wychodzimy z lasu. Grupa dzikich siedzi, operuje i piecze wallaby. Rozcina brzuch;
odkrawa, odmierza; później piecze razem ze skórą. - Żółta zorza przenika powietrze, wkrada się
w las. Wracamy. Słychać uciekające wallaby. A[huia] wrócił już. Odbywamy rozmowę ( poprzedniego
dnia rozmowa o zabawach dziecinnych, której niestety nie zanotowałem).
W niedzielę wyruszamy wcześnie. Wracamy tą samą drogą, aż do brodu;
potem skręcamy poprzez Agure Tabu; idziemy dość długo równiną, aż popod wysoki kopiec, pokryty
popiołem, łudząco podobny do wallum. Pod nim skręcamy. Widok na plantację konopi meksykańskich
(sisal hemp). Robię nowy szkic z górki. Prześliczny widok na góry, na Hornbrom Bluff i na M=t
Lawes. Potem czuję się silnie zmęczony. Jadę, drzemiąc spokojnie. A[huia]
strzela i kładzie wallaby. Potem dojeżdżamy do Hohola. Jestem b.zmęczony. Peszy mnie morowo fakt,
że N.& G. aparat jest zepsuty. Potem bierzemy zeznania od ekonoma z Hoholi (naczelnika Uhadi
Iduhu) co do dawniejszych stosunków panujących u Koitapuasów. Wracamy do domu tą samą drogą co
dawniej. W P=t Moresby znajduję zaproszenie na herbatę od Mrs. Dubois, której mąż (Francuz)
robi b.inteligentne i miłe wrażenie; mówimy o języku Motu. Wieczór spędzam w domu.
W Poniedziałek 5.X. pracuję z A[huią] i telefonuję do Murray`a. Nie
idę do niego, aż we Środę (?). Mam chwilę silnych kollapsów [ collapce - upadek, zapaść ]
moralnych. Czytam znowuż. Mam napady chandry. I tak, np. czytając Candlera o Indyi i jego
powrót do Londynu, bierze mnie chandra z [a] Londynem, za n-tak jak tam żyłem w 1. roku na
Saville S=t i potem na Upp[er] Marylebone S=t. Czesto, b.często myślę o t
23. Zerwanie wciąż
jeszcze przedstawia mi się jako niezmiernie bolesne przejście, gwałtowne przejście z jasnego
światła w głęboki cień. Myślą przechodzę chwile w Windsorze i po powrocie - moją zupełną pewność
i poczucie bezpieczeństwa. Parokrotne poważne planowanie trwałego połączenia się z nią.
Chwile zerwania - od Soboty 28.III aż do Środy 1.IV. i potem wahanie się - Czwartek wieczór,
Piątek, Sobota w kółku 24 - wszystko to
przeżywałem często - i boleśnie. Wciąż jeszcze kocham się w niej. Myślę też często o
późniejszej epoce, po powrocie z Krakowa. - O wojnie myślę chwilami tylko; brak szczegółów
w wiadomościach przyczynia się do lekkomyślnego odnoszenia sie do
faktów. - Oddaję się od czasu do czasu choreografii starając sie wpoić tango w serce i
pamięć Miss Ashton. Piękne wieczory księżycowe z werandy Mr & Mrs. McGrath - przepełnione
niechęcią do tych pospolitych ludzi, nie umiejących znaleźć odcienia poezyi i szyku w
niektórych rzeczach, do kt[órych] ja się egzaltuję.