B r o n i s ł a w  M a l i n o w s k i ,
D z i e n n i k i  1 9 1 4-1 9 1 8

WSTECZ





Wstęp

 

      "Wyobraź sobie czytelniku, że znalazłeś się nagle z całym swym ekwipunkiem, sam na tropikalnej plaży w pobliżu wioski tubylczej, podczas gdy statek czy łódź, która cię tu przywiozła, odpływa i znika na widnokręgu"1 - te, najczęściej chyba cytowane w pracach antropologów, słowa, pochodzą ze wstępu do Argonautów zachodniego Pacyfiku, ale wbrew pozorom nie dotyczą początków wyprawy na Trobriandy, lecz na wyspę Mailu, na której spędził Malinowski kilka początkowych miesięcy, co stało się podstawą napisania pierwszej monografii The natives of Mailu.
      Fragment dziennika, który poniżej prezentujemy, zaczyna się lądowaniem w Port Moresby na Nowej Gwinei 12 września 1914 roku. Miesięczny tam pobyt, upłynął Malinowskiemu na poznawaniu nowego otoczenia, zachwytach nad pięknem krajobrazu, obserwowaniu samego siebie i umiejętności funkcjonowania w tropikach, a także na wstępnych pracach badawczych. Donosił o tym swojemu mentorowi i przyjacielowi George'owi Seligmanowi w swym pierwszym liście: "Jestem wreszcie na Ziemi Obiecanej - i jak na razie znajduję ją we wszystkim lepszą i obiecującą większy sukces, niż bym się kiedykolwiek spodziewał... Jak na razie wykonuję wiernie twoje zalecenia i czekam na pierwszą możliwość wyruszenia na wschód na Mailu, gdzie chcę osiąść na pierwszy okres moich badań. Uczę się Motu i pracuję z Ahuią Oval, z którym ty zacząłeś, a potem kontynuował Barton i inni, i który stał się żarliwym antropologiem (nawiasem mówiąc, powinien zostać honorowym członkiem R[oyal] A[ntropological] I[nstitute]). W każdym razie uczę się dużo, jeśli chodzi o techniki badawcze i z ufnością stawiam czoło przyszłości - nawet w przypadku gdy nie będę mógł znaleźć tłumacza w połowie tak dobrego jak Ahuia... Zauważyłem, że badanie i opis szczegółów technicznych (technologii) jest trudniejsze niż cokolwiek innego. Kiedy ten list do ciebie dotrze, będziesz pewnie wiedział, jak się rzeczy mają z moimi dalszymi funduszami. Jestem teraz bardziej skłonny do przedłużenia pobytu tutaj, niż byłem przedtem. Oczywiście nie wypróbowałem jeszcze swych sił i nie pracowałem na swój rachunek; tutaj jestem ciągle prowadzony przez ciebie i przechodzę coś w rodzaju praktycznego treningu w twojej szkole. Mam jednak konkretne wyobrażenie o tym, jak będą wyglądać trudności i bardziej niż przedtem dowierzam samemu sobie"2. W dzienniku zaś już po dwóch tygodniach pobytu na Nowej Gwinei sformułował główne zastrzeżenia do swej pracy, które stały się podstawowymi zaleceniami jego późniejszej metody intensywnych badań terenowych: "1. mam dość mało do czynienia z dzikimi na miejscu; za mało ich obserwuję; 2. nie mówię ich językiem".
      Gdy dotarł na Mailu w połowie października, okazało się, że nie bardzo może liczyć na pomoc misjonarza Williama Saville'a, z różnych zresztą powodów, i musiał liczyć głównie na własne siły, o czym pisał w dalszym fragmencie cytowanych już Argonautów: "Ponieważ zapewne zamieszkasz w domu jakiegoś białego człowieka, kupca czy misjonarza, nie pozostaje ci nic innego, jak przystąpić od razu do swojej etnograficznej pracy. Wyobraź sobie ponadto, że jesteś badaczem początkującym, nie masz żadnych uprzednich doświadczeń ani niczego, co mogłoby ci służyć jako przewodnik, ani nikogo, kto mógłby ci pomóc, biały człowiek jest chwilowo nieobecny lub też nie może czy nie chce poświęcić ci ani chwili czasu. Tak właśnie wylądały początki mojej pracy terenowej. Doskonale pamiętam owe długie wizyty w poszczególnych wioskach podczas pierwszych tygodni; to uczucie beznadziejności i rozpaczy po wielu uporczywych, ale bezowocnych usiłowaniach, które wcale nie doprowadziły do nawiązania rzeczywistego kontaktu z z tubylcami, ani też nie dostarczyły mi żadnego materiału. Miewałem okresy zniechęcenia, kiedy to pogrążałem się w czytaniu powieści jak człowiek, który zaczyna pić w napadzie tropikalniej depresji i apatii"3.
      Lekarstwem na ten stan była często kontemplacja natury. Przez cały dziennik przewija się bardzo silny motyw kontaktu z przyrodą, który nie tylko angażował go emocjonalnie, ale skłaniał ku prawdziwie literackim popisom w manierze młodopolskiej, dzisiaj często nieznośnej, jak w tym fragmencie: "(...) niewątpliwie czuję, jak między mną a tym krajobrazem zadzierzguje się węzeł. Spokojna zatoka, widziana poprzez ramy bujnych gałęzi mangrowca, odbijającego się w zwierciadle wody albo wilgotnej plaży; blask purpurowy zorzy zachodniej przenikający wnętrze gaju palmowego, powlekający płomiennym żarem spalone trawy, ślizgający się po głębokim szafirze wody - wszystko przepojone obietnicą pracy skutecznej i nieoczekiwanego powodzenia; wydaje się rajem w porównaniu z potwornem piekłem, którego się tu spodziewałem".
      Z rzadka absorbują badacza myśli o wojnie w Europie, choć czasami pisze on tak: "Odrywam oczy od książki i ledwo wierzę, że oto jestem wśród dzikusów neolitycznych, i że siedzię sobie tu spokojnie, podczas kiedy t a m dzieją się rzeczy straszne. Chwilami mam impuls modlenia się za Matkę. Bierność z poczuciem, że gdzieś daleko poza zasięgiem wszelkich możliwości działania dzieją się rzeczy potworne są nie do zniesienia".
      Polszczyzna, którą się posługuje Malinowski, staje się co raz bardziej zaśmiecona anglicyzmami i to nie tylko określeniami, których polskich odpowiedników mógł nie znać (jak outfit, outrigger, dugout), ale coraz częściej pojawiają się spolszczane czasowniki, świadczące już tylko o językowym lenistwie (bully'nący, enjoyuję, dropuje). Jest to oczywisty wynik przebywania wyłącznie w towarzystwie mówiącym po angielsku, co najwyżej jeszcze - pidgin english.
      Prezentowany fragment kończy się zapisem z 17 stycznia 1915 roku. Jak zawsze pozostawiamy oryginalną pisownię i interpunkcję, wszelkie moje ingerencje oznaczone są nawiasami kwadratowymi. Znak [?] oznacza miejsca nieczytelne. Część przypisów sporządziłam na podstawie opracowania redakcyjnego A Diary in the Strict Sense of the Term. Zdjęcia zaczerpnęliśmy z filmu Jerzego Domaradzkiego Szlachetny dzikus, za udostępnienie których autorowi serdecznie dziękujemy.

Grażyna Kubica-Heller

1 B. Malinowski, Argonauci zachodniego Pacyfiku, Dzieła, t. 3, PWN: Warszawa 1987, s. 31  O K
2 Cyt. za M.Young, Malinowski Among the Magi, Routledge, London and New York 1988, s. 7     O K
 
WSTECZ  DO
SPISU  TREŚCI
DZIENNIKI